W jaki sposób i kiedy zainteresowałeś się wspinaczką?
Jako dziecko, zgodnie z rodzinna tradycją zacząłem trenować narciarstwo. Mój dziadek, Józef Sitarz był zawodnikiem i trenerem biegaczy, startował w kilku olimpiadach. Ja zaczynałem jako alpejczyk, ale pod koniec szkoły podstawowej zafascynowałem się wspinaczką. Tu nie było rodzinnej tradycji, czynnikiem wyzwalającym pasję okazała się literatura. Wawrzyniec Żuławski i Jan Długosz rzucili mnie i kilku kolegów z klasy na kolana. Od razu wiedzieliśmy, że urodziliśmy się dla wspinaczki. Czasy były inne – teraz bez problemu znajdziemy oferty przewodników, instruktorów, czy kupimy sprzęt. W połowie lat osiemdziesiątych w Zakopanem nie było oferty wspinaczkowej dla napalonych trzynastolatków. Ale były skałki. Wspinaliśmy się bez asekuracji na ostańce i ścianki w reglowych dolinkach. To co strome i lite, było zbyt trudne, więc wdzieraliśmy się na kruche i zatrawione fragmenty – mieliśmy wtedy dużo szczęścia Kolejnych krokiem – z dzisiejszej perspektywy kojarzącym się ze skeczami Monty Pythona, było pozyskanie jakiejś fachowej wiedzy. Ojciec jednego z kolegów zbierał stare wydawnictwa i Romek wyszperał u niego podręcznik „Zasady taternictwa” Z. Klemensiewicza z 1913 roku. Nie zwróciliśmy szczególnej uwagi na datę – w końcu jak się ma 13 lat, to większość rzeczy dokoła jest starszych od nas. Świetnie się składało, bo wczesne taternictwo nie posiłkowało się aż taka ilością sprzętu jak obecne. Kawał budowlanego powroza, który znalazłem w szopie za domem i byliśmy gotowi na wszystko. Nasz podręcznik zapewnił nam wiedzę o asekuracji poprzez ciało, ostrzegł, że „odpadnięcie prowadzącego z reguły kończy się śmiercią”, ale mimo wszystko pomógł w pokonywaniu coraz trudniejszych dróg. Przeczytawszy opisy stopni skali tatrzańskiej zamieszczone w przewodnikach WHP aplikowaliśmy je do przechodzonych przez siebie dróg. Zdając sobie sprawę, że nie jesteśmy zbyt pokorni, uważaliśmy, że przechodzimy może nawet drogi „trudne”, czyli trójkowe. Definicja stopnia brzmiała bardzo poważnie. Kiedy wreszcie znaleźliśmy jakiś kontakt ze środowiskiem okazało się, że przechodzimy drogi „nadzwyczaj trudne” czyli piątki. 🙂 Potem już jakoś poszło.
Przez wiele lat wspinałeś się, preferując ekstremalnie trudne drogi pokonywane często w bardzo szybkim tempie, bez asekuracji i samotnie. Wśród takich przejść można wymienić m.in. samotne przejście Wielkiego Zacięcia na pd. Ścianie Kieżmarskiego Szczytu (550m, VI+), grani Wideł (V) oraz Hokejki na zach. ścianie Łomnicy (350m, VII-), łącznie w 3 h 23 minuty, rekord szybkości na direttissimie północnej ściany Giewontu (2 h 04 min), czy inne bardzo szybkie przejścia w Dolomitach i USA. Lubisz ryzyko?
Lubię się nie bać 🙂 Zwłaszcza w sytuacjach, w których można by się wystraszyć.
A jak wyglądała twoja droga do przewodnictwa?
To trochę samo wyszło 🙂 Gdy byłem w szkole średniej, chciałem się tylko wspinać i niezbyt mnie interesowało cokolwiek innego. Wspinałem się, wspinałem i wspinałem. To były czasy przed zmianą systemu w Polsce, więc przyszłość zawodowego wspinacza nie jawiła się jako możliwa. Docierało jednak do mnie, że jeśli chcę być w górach, to muszę w górach pracować. Zostałem przewodnikiem tatrzańskim, instruktorem PZA, ratownikiem TOPR. Aż świat się zmienił 🙂 Zaczęliśmy jeździć w Alpy, zobaczyliśmy, jak wygląda tam przewodnictwo. Przewaga kompetencyjna przewodników alpejskich przytłaczała, a z drugiej strony była inspiracją. Nie miałem wątpliwości, że po upadku żelaznej kurtyny będziemy się do świata zachodu zbliżać w różnych aspektach, również w tym, który mnie interesuje.
Klient zgłasza się do ciebie i mówi, że chce wyjść na Aconcaguę. Zabieracie się i jedziecie?
Akurat Aconcagua to góra, która stawia warunki przede wszystkim kondycyjne, oraz oczywiście „ogólnogórskie”, w tym związane z przewidywaniem pogody oraz koniecznością aklimatyzacji. Natomiast nie ma tam wyzwań technicznych. Jeśli wiem, że dana osoba jest sprawna i wydolna, to możemy uzgodnić szczegóły i jechać. Jeśli ktoś jednak chce wybrać się na górę czy ścianę trudniejszą, proponuję pierwsze spotkanie w Tatrach. W ten sposób, przy okazji fajnej wycieczki, taka osoba ma możliwość nabycia punktu odniesienia, do którego może przymierzać swoje inne plany. Poznajemy się i wspólnie możemy zobaczyć, jak jej się to podoba, jakie ma możliwości, czy jak reaguje na ekspozycję. Wyjścia oczywiście kształtujemy pod kątem tego oryginalnego pomysłu, żeby uczyć się rzeczy, które będzie szansa wykorzystać.
Czy dziś nie ma tendencji, że klient od razu chce zdobyć może nie Everest, ale górę, która da mu prestiż w oczach znajomych?
Jest tak, że w większości ludzie chcą zdobywać znane góry. W pewnym stopniu ma na to wpływ fakt, że te znane są np. najwyższe 🙂 Ale ja bardziej widziałbym powód w tym, że ludzie po prostu znają ich nazwy. Nikt, kto wcześniej nie zajmował się górską działalnością, nie słyszał np. o Weissmies, pięknej górze w Szwajcarii, więc myślę, że w wybieraniu znanych celów niekoniecznie chodzi o szukanie poklasku. Ktoś chce w góry, to wybiera Gerlach, czy Blanca, bo na początku swojej górskiej drogi nie zna innych nazw. Efekt jest taki, że zdobycie danego szczytu to jak otwarcie kolejnego poziomu w grze komputerowej. Wejście na Gerlach otwiera poziom „szczyty tatrzańskie”, bo przy okazji wycieczki na ten znany szczyt, można zobaczyć inne ciekawe, warte wybrania się na nie góry, czy usłyszeć o nich. Wyjazd na Mt. Blanc lub najwyższy w Austrii Glossglockner, pozwala często zdać sobie sprawę, że gór jest znacznie więcej niz nam się wydawało. Jeśli mamy do czynienia z osobą, która się wspina, lub szuka estetyki przejść, to ona zazwyczaj wie, że piękność i urok ścian, grani, czy szczytów, w żaden sposób nie są skorelowane z wysokością.
Uprawnienia przewodnika IVBV dają ogromny wachlarz możliwości. Przewodnik może działać w wybranych górach oraz uprawiać każdą aktywność górską – od wspinaczki skałkowej po freeride. Która z tych aktywności i który z rejonów górskich cieszy się wśród klientów największą popularnością?
Przede wszystkim skorygowałbym słowo „klient”. Podpatrzyłem, czy raczej podsłuchałem pewien obyczaj niemieckojęzycznych przewodników. Oni nie mówią o ludziach, z którymi chodzą w góry „klienci”. Mówią „goście” i przejąłem ten zwyczaj. Z jednej strony różnica jest kosmetyczna, drugiej – definiuje relację. Jasne, że jestem przewodnikiem i z tego żyję, ale gdy już idziemy w góry, to ten „sprzedażowy” wymiar mojej usługi zanika. Jesteśmy razem w górach. Chcemy zrobić coś fajnego, w możliwie najbezpieczniejszy sposób, mówimy sobie po imieniu i tego nie przeliczamy. Jeśli chodzi o popularność aktywności, to rozkład jest w miarę równy jak chodzi o narty poza trasami, ski tury i wejścia na szczyty w Tatrach i w Alpach. Jedyną mniejszą grupą są ludzie pragnący wspinać sie po w miarę trudnych drogach.
Możesz wymienić z kolei nie tak „oklepane”, a wyjątkowo atrakcyjne czy piękne miejsca?
Bardzo popularne miejsca są zatłoczone, a całkowicie dzikie, eksploracyjne, mają różne mankamenty związane z brakiem bezpieczeństwa: niewyczyszczoną kruszyznę, brak punktów, stanowisk, czy schronisk. Można oczywiście zabierać gości w takie miejsca. My to chętnie robimy, ale wymaga to dużo wyższego poziomu umiejętności od ludzi, z którymi chodzimy i w całkowitą dzicz nie można się wybrać z kimś, kto robi to pierwszy raz. Zawsze jednak jest jakiś złoty środek 🙂 popularne są najwyższe szczyty, jak mówiliśmy przed chwilą. Są ikony popularności wśród ścian, są wśród celów skiturowych. Podobnie jak w przypadku szczytów są popularne, więc są znane, a ponieważ są znane ich popularność rośnie. Odpowiedzią są pomysły trafiające pomiędzy największe tłumy, a absolutną pustkę. Jest ich sporo.
Na przykład wspaniałą alternatywą dla Haute Route Chamonix – Zermatt jest trawers Alp Berneńskich. Jest tam sporo wariantów i ruch się nie kumuluje, ale rozkłada. Zaczynamy w Grindelwaldzie. Wyjeżdżamy pociągiem w Eigerze na Jungfraujoch i stamtąd przemieszczamy się partiami największego alpejskiego lodowica Aletsch liczącego 144 km kwadratowe. Kończymy w miejscowości Munster. Po drodze mamy kilka schronisk i kilka wariantów dróg, wspaniałe widoki i ciekawe zjazdy. W odróżnieniu od np. Haute Route (Zermatt – Chamonix) nie schodzi się ani raz do cywilizacji, a doliny są tak wąskie i głębokie, że przez cały czas nie widać żadnej cywilizacji. Po horyzont góry, aż po Monte Rosę i Matterhorn, czyli Alpy Walijskie. Jest to to wspaniały tydzień na nartach.
Jeśli chodzi o ładne szczyty alpejskie – jest ich bardzo wiele, to aż trudno wyliczyć. Przykładem bardzo fajnej, a nie znanej szeroko góry jest Weissmies nad Saas Fee. Trawers tej góry ze schroniska Almagell z wejściem na szczyt długą skalną granią i zejściem na drugą stronę granią śnieżno-lodową, jest kwintesencją łatwego, ale pięknego, graniowo-szczytowego alpinizmu. Ponieważ szczyt jest niskim czterotysięcznikiem, tłumu tam nie ma. A jest to piękna i relatywnie bezpieczna góra. To argument, który warto brać pod uwagę. Są góry alpejskie, na których nagromadzenie zagrożeń obiektywnych, na który nie mamy wpływu, jest spore. Matterhorn jest kruchy, zwłaszcza grań szwajcarska. Jest tam masa wypadków związanych z kruszyzną i po prostu tam nie chodzę. Jako biuro przewodnickie Freerajdy chodzimy na Matterhorn trudniejszą granią włoską. Wciąż miejscami jest krucho, ale ryzyko jest akceptowalne. Każda droga na Mont Blanc jest obiektywnie zagrożona w większym lub mniejszym stopniu. Naprawdę sztuką jest znalezienie szczytu, który pozwala być między niebem a ziemią, cieszyć się alpinizmem, a jednocześnie nie być narażonym na to, że zupełnie za niewinność o dowolnej porze dnia posypią się kamienie czy seraki i nas zabiją. Takie bezpieczne góry są fajne.
W waszej ofercie są ciekawe propozycje dość daleko na północy 🙂
Organizujemy heliskiing za kołem polarnym, w rejonie Riksgransen. Gdy pojedzie się tam w kwietniu, jest jasno 20 godzin na dobę. Ale słońce nigdy nie wychodzi wysoko na niebo, tylko z optymalnym światłem do zdjęć, z długimi cieniami, przesuwa się nisko nad horyzontem. Organizujemy też wyjazdy skiturowe nad norweskie fiordy. Mieszkamy na łodzi, z nartami i wychodzimy z łodzi na skitury. Połączenie tych dwóch światów daje ciekawy efekt. Łódź jest bardzo ciekawa, taki pływający zabytek, kuter ratunkowy Colina Archera – szkutnika, który zbudował słynny statek Fram. Na nim to Amundsen próbował zdobyć Biegun Północny. Nasza łódź ma 110 lat i wygląda jak wyjęta z filmu o piratach. 🙂 Wśród drewnianych bloczków i plecionych lin leżą nasze narty – całkowite pomieszanie klimatów 🙂 Jeśli jest wysoka woda, możemy dopłynąć do pomostu i wyjść na brzeg, jeśli nie – ładujemy się z nartami do pontonu i płyniemy do brzegu, a potem idziemy na turę z fiordem w tle 🙂 Cały czas szukamy też nowych możliwości.Od najbliższej wiosny zaczynamy ski-turowe wyprawy na Elbrus. Planujemy też ski-turową wyprawę w Chiński Pamir. Muztagh Ata, licząca 7546 metrów to poważna, piękna góra. Byłem dwa razy w okolicy i mogłem sie jej dobrze przyjrzeć 🙂
A jakieś ciekawe rekomendacje wspinaczkowe?
Jeśli chodzi o wspinanie, to fajnym, nietypowym i oryginalnym miejscem jest rejon Meteorów w Grecji. Jest tam bardzo ciekawy kamień, taki zlepieniec. W to zlepiszcze powklejane są okrągłe granitowe kamienie, takie jak otoczaki w górskich potokach. Spektakularne poprzekrzywiane, poprzewieszane wieże. Jest to malutki rejon, ale wystarczy na wiele dni wspaniałego wspinania.
To rejon dopuszczony do wspinaczki? Większości pewnie skojarzy się z klasztorami stojącymi na niektórych szczytach…
Oficjalnie jest to rejon dopuszczony do wspinania, z tym że nie można się wspinać na skałach, na których stoją klasztory. Wspaniałe możliwości oferują USA i Kanada, choć wyjazdy tam są droższe. Jednym z moich ulubionych miejsc w USA jest park narodowy Red Rocks znajdujący się na obrzeżach Las Vegas. Wielkie czerwone, pomarańczowe, brązowe ściany z piaskowca dochodzące do 600 metrów wysokości. Wspinanie tam jest cudowne. Z kolei w Kanadzie, pomijając masę fajnego lodu, jest wspaniały rejon, który nazywa się Bugaboos. Widoki są bardzo podobne do patagońskich: lodowce, z których wystają granitowe, bardzo smukłe i potężne obeliski. Jeśli porównać potrzebny budżet i czas z tymi „patagońskimi”, okazuje się, że wyprawa jest niemal za darmo 🙂 Bugaboos to cudowne wspinanie w niesamowitej scenerii, w dodatku bez chorobliwie złej pogody, właściwej dla Patagonii.
Czy masz jakąś specjalizację, jeśli chodzi o górską działalność, którą szczególnie lubisz i rozwijasz?
Jak chodzi o to co robię dla przyjemności, to lubię wszystko. Kiedy wspinam się w fantastycznej skale Dolomitów, to najbardziej lubię wspinaczkę skalną, kiedy wspinam się w lodzie to lodową i tak dalej. Fajne jest, to że można w górach robić różne rzeczy. Z kolei zawodowo z oczywistych względów staramy się być wszechstronni, przy czym największą popularnością cieszą się wyjazdy narciarskie, zgodnie z nazwą firmy.
Najczęściej jesteś poza domem. W Tatrach, Norwegii, Hiszpanii, czy jeszcze gdzie indziej położonym górskim rejonie…
Póki co ten tryb życia odpowiada mi i pozwala się realizować. Ma to tę zaletę, że gdy jestem w domu, najczęściej czuję się jak na wakacjach.
Jak długo pracujesz jako przewodnik?
Od połowy lat 90, czyli prawie 20 lat 🙂 Przy czym na początku nie było jeszcze możliwości uzyskania w Polsce uprawnień przewodnika międzynarodowego. Zostałem więc przewodnikiem tatrzańskim oraz instruktorem Polskiego Związku Alpinizmu. Równocześnie z kolegami założyliśmy Polskie Stowarzyszenie Przewodników Wysokogórskich i pracowaliśmy ciężko, by otrzymać międzynarodowe uprawnienia i kompetencje. Nie była to kwestia formalności. Wszyscy musieliśmy się dużo nauczyć, ale pod koniec lat 90 już regularnienie pracowaliśmy w Alpach, zdobywając doświadczenie we współpracy z lokalnymi przewodnikami. W 2000 roku PSPW formalnie przyjęto do IVBV. Odtąd jestem zawodowym przewodnikiem.
Czy jest się czego uczyć od zachodnich przewodników? Widać różnice pomiędzy polskimi przewodnikami IVBV a „zachodnimi”?
Uczyć się zawsze warto i jest czego, ale cały koncept międzynarodowego standardu polega na tym, że przewodnicy są szkoleni i certyfikowani według takich samych założeń. Można zawsze mówić o różnicach indywidualnych pomiędzy konkretnymi przewodnikami, ale o systemowych nie. Cały proces przyjmowania nas, czyli Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich do IVBV polegał właśnie na tym, że musieliśmy zademonstrować podczas obserwowanych kursów, że jako polska organizacja przewodnicka jestesmy w stanie przygotować przewodników spełniających międzynarodowe normy.
Czy tak angażująca praca pozwala na odskocznię, hobby?
Nie tylko pozwala, ale wymaga. Dla higieny psychicznej należy czasem robić czasem coś innego 🙂 Bardzo wkręciłem się w slackline. To jest wspaniała rozrywka, łatwa do nauki, i niskobudżetowa. Latem zawsze wożę z sobą slacka, zaraziłem tym pomysłem już chyba kilkadziesiąt osób. Bardzo wciąga. Jestem też wierny swojej starej miłości do motoryzacji. Od lat jeżdżę na motocyklu – kilka lat temu byłem w Kirgistanie i Tadżykistanie. Dojechaliśmy nawet do bazy pod Pikiem Lenina. Poza tym lubię sport samochodowy – ostatnio zacząłem nawet startować w amatorskich rajdach. To podręcznikowy przykład hobby: coś, co pochłania czas i pieniądze, ale daje radość.
Marcin Kacperek – urodzony w 1971 roku, międzynarodowy przewodnik wysokogórski IVBV, prezes Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich. Wspinacz, narciarz freeridowy i miłośnik dobrego jedzenia. Wspinał się w Tatrach, Dolomitach, Alpach, Ameryce Północnej oraz w Chinach. Na koncie ma ekstremalnie trudne drogi wspinaczkowe i zjazdy narciarskie. Jego największe osiągnięcia wiążą się z szybkimi, często samotnymi, przejściami długich dróg zarówno latem, jak zimą oraz z drogami lodowymi i mikstowymi. Ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa lawinowego i autor książki „Kochaj śnieg unikaj lawin”.