W Tatrach zima jest jaka jest. Wspinacze maja powody do radości, bo warunki w ścianach są doskonałe, natomiast narciarze poza ubitym gąsienicami ratraków Kotłem Gąsienicowym (czyżby stąd jego nazwa? :)), nie mają sie jak realizować. Nasz pierwszy tegoroczny wyjazd zaprowadził nas do Andory, gdzie wprawdzie nie ma aż tyle śniegu, co w Nowym Jorku, ale na potrzeby narciarstwa pozatrasowego wystarczy.
Wbrew odległości wyrażonej w kilometrach dotarcie do Andory na narty jest w miarę proste – samolot do Barcelony (z Warszawy nawet bezpośredni) przesiadka do autobusu na terminalu i w stosunkowo niedługim czasie jesteśmy w miejscu, gdzie w początku stycznia o ósmej rano jest jeszcze całkiem ciemno, ale za to jest jasno do osiemnastej.
Połączone ośrodki tworzące wspólnie rejon narciarski Granvalira dają masę możliwości freeride, zwłaszcza na podstawowym poziomie i dla średnio zaawansowanych. Poszukiwacze prawdziwej ekstremy będa musieli sie wspomagać fokami. Dostepnego terenu jest bardzo dużo i co ciekawe, nie bardzo widać wielkie parcie na jazdę poza trasami. Bywalcy okolicy (w tym tygodniu przeważają wśród nich osoby mówiące po rosyjsku), najwyraźniej wolą korzystać z dobrodziejstw przygotowywania stoków. I to nam odpowiada! Podobnie jak tapas i czerwone hiszpańskie wino na kolację 🙂
1 Comment
Tych mówiących po rosyjsku to w tym tygodniu wszędzie było zatrzęsienie 😉